English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt

Melanezja 2015

Fidżi

2.10 do 12.10.2015, 10 dni, kurs bankowy 1 € = 2.4 F$ (Dolar fidżijski)

  

Wstęp

YassawaUwielbiam wyspy Pacyfiku, głównie ze względu na klimat i ludzi. I nie ma dla mnie znaczenia, czy to Polinezja, czy jak w tym przypadku, Melanezja. Wszędzie słyszane „Bula” towarzyszyło zwykle szerokiemu uśmiechowi i otwartością - odczuwało się pogodne nastawienie miejscowych. I takie to nastawienie panuje w rzeczywistości.

Ale nie zapominajmy, że wyspy to wyspiarze, którzy nie przyjęli zachodniego stylu życia. Wciąż panuje tutaj pojęcie tzw. „Fiji time”, czyli ogólnie rzecz biorąc zegarek nie ma większego znaczenia i opóźnienia są na porządku dziennym. Po co się spieszyć kiedy słońce i palmy zachęcają do tzw. tropikalizacji, czyli życia w zwolnionym tempie. I te tempo mi bardzo odpowiada.

Zaskoczeniem dla wielu może okazać się spora liczba Hindusów zamieszkująca Fiji. Jest ich według niektórych źródeł nawet blisko połowa społeczeństwa. Zamieszkują oni zwykle wybrzeże większych głównych wysp, rzadko można ich spotkać wewnątrz tych wysp, bądź na innych malutkich rajskich wysepkach.

Wyspa Viti Levu

 

Z doświadczenia już wiem, że główne wyspy archipelagów Pacyfiku są zwykle najmniej ciekawe. Zbyt turystyczne, za to za mało egzotyczne, a lokalni już też nieco zmienili nastawienie do turystów. Przeloty na bardziej odizolowane wyspy Fiji były jednak zbyt drogie, a na promy nie miałem wystarczająco czasu. Zostałem więc na głównej wyspie Viti Levu (i to był błąd).

Nasza podróż obejmowała też niedzielę, a naczytałem się, że tego dnia życie na wyspie zamiera – przede wszystkim z powodu braku transportu. W związku z powyższym zdecydowałem się na wynajęcie Viti Levusamochodu – droga opcja, ale mając z sobą żonę, mamę oraz blisko jednoroczne dziecko, pomyślałem, że tak będzie najłatwiej.

Prosto z lotniska w Nadi wyjechaliśmy naszym samochodem. Mapa miasta jaką otrzymaliśmy na lotnisku była bardzo ogólna, daleka od doskonałości, więc jazda nocą przysporzyła nam wiele problemów w lokalizacji hotelu, ale w końcu z pomocą miejscowych dotarliśmy do celu.

Nadi nie jest dobrym miejscem jeśli chodzi o przebywanie na wyspie. Jedyny jej atrybut to międzynarodowe lotnisko. Hotele i backpackersy znajdują się około 7 km na południe od lotniska, blisko czarnej wulkanicznej plaży – zaśmiecenie jednak nie zachęca do plażowania czy kąpieli. Centrum miasta znajduje się jeszcze dodatkowe 5 minut jazdy na południe – spaliny, tłok, korki, nic ciekawego. Jedynym obiektem wartym uwagi jest hinduska świątynia Sri Siva Subramaniya. Jednak jak ktoś podróżował już po Azji, to też może sobie taką atrakcję odpuścić.

Następnego dnia z samego rana ruszyliśmy na objazd wyspy w kierunku zgodnym z wskazówkami zegara. Lautoka to miasto przemysłowe, ale już dalej zaczynały się coraz przyjemniejsze wioski. Tam spacer po targu owocował już w ciekawe i ciepłe kontakty z miejscowymi. Kupiliśmy korzeń „yaquona”, który służy do wyrobu ceremonialnego obrzędu „kava”. Bowiem mieliśmy zamiar ruszyć do wnętrza wyspy i zrobić z niego użytek.

Samochód osobowy ledwo wdrapał się po kamienistej drodze ponad 800 metrów nad poziom morza. Droga wiła się serpentynami, momentami wydawało się, że samochód nie da rady po takiej nawierzchni i stromiźnie. Jednak dalej brnęliśmy naprzód. Kiedy po ponad 20 kilometrach osiągnęliśmy przełęcz Nadarivatu, gdzie znajdował się miejscowy szpital, zostawiliśmy tam auto i dalej powędrowaliśmy już pieszo.
Maszerując, praktycznie każdy napotkany samochód zatrzymywał się i pytał jak może pomóc. Po godzinie marszu dotarliśmy do wioski Nadrau, korzeń yaquonagdzie już w pierwszym napotkanym domu zostaliśmy zaproszeni na nocleg. Poszliśmy jednak dalej, do osoby która wcześniej spotkała nas po drodze i zaprosiła do siebie, gdyż okazało się, że to krewny wodza wioski. Zostaliśmy mile przyjęci, dostaliśmy własny pokój i łazienkę.

Przed podróżą wyczytałem, że należy wodzowi wioski wręczyć korzeń yaquona, z którego mieszkańcy zrobią trunek „kava”, który potem wspólnie wypijemy podczas ceremonii. No ale cóż, Viti Levu to już chyba nie miejsce na takie numery – wioska była cała betonowa lub z falistej blachy, wódz ubrany po europejsku siedział przy swoim samochodzie terenowym, przyjął korzeń i na tym się skończyło. Właściwie jeszcze gorzej, bo nie potraktował tego jako prezentu, skoro drugiego dnia napomniał, że warto by wspomóc gospodarzy jakimś napiwkiem – po prostu zapłaciliśmy za nocleg. Trochę było to rozczarowujące, ale może moje oczekiwania były zbyt wysokie – na Viti Levu nie ma już tradycyjnych wiosek, w każdym razie nie tam gdzie w pobliżu biegnie droga (z jednym wyjątkiem wioski Navala, ale tam płaci się za wejście i zdjęcia, więc taki skansen jest to poza moim zakresem zainteresowań).

Mimo to pobyt we wiosce nam się podobał, ludzie byli mili, otaczająca przyroda piękna, klimat umiarkowany. Następnego dnia była niedziela, więc byliśmy świadkami ciekawego folkloru w kościele. Moim planem była też wspinaczka na najwyższy szczyt kraju – Mount Tomanivi 1324m. Śpieszyło mi się, zostawiłem więc rodzinkę i zamówiłem sobie lokalnego przewodnika, aby mnie tam zaprowadził. Lubię chodzić po górach sam, dlatego ciężko było mi zdecydować na wariant z przewodnikiem, ale nie mając mapy i chcąc zaoszczędzić czasu, zdecydowałem się na tą wersję.

na szczycieRuszyliśmy o 7 rano, a jak się okazało, przewodnik wziął z sobą brata i maczetę.
Na co mu maczeta? - pomyślałem sobie.
Zaczęło się źle, bo od długiej negocjacji już wcześniej ustalonej ceny za usługę – nie cierpię takiego podejścia do sprawy. Skrót, który rzekomo miał zaoszczędzić mi sporo dystansu pomiędzy wioskami, nie wyglądał na więcej niż 15 minut zyskanego czasu. Kiedy doszliśmy do wioski Navai, moi przewodnicy pytali chłopców grających w piłkę o drogę. Raz, drugi, trzeci. Tłumaczyli mi, że są alternatywne drogi na szczyt i pytają o kondycję potencjalnych ścieżek. Nie wierzyłem w to. W końcu zdecydowali się wejść w pole kukurydzy, a potem w las. Gubili się, zawracali, to znowu coś im nie grało. Komedia osiągnęła swoje apogeum kiedy jeden z nich wyciągnął telefon komórkowy i zadzwonił do innego brata o wskazówki (niejako brat ten był profesjonalnym przewodnikiem). Łącznie zabawa trwała blisko godzinę, zdawałem sobie sprawę, że wraz z wyładowaniem baterii lub kredytu przygoda się skończy. Zabawiali mnie więc zrzucaniem grejpfrutów i pytaniami z zakresu wszystkiego oprócz dzisiejszej wycieczki, a ja z jednej strony byłem na nich zły (jak okazało się, nie byli na szczycie w ciągu ostatnich 15 lat), a z drugiej myślałem, iż dobrze, że nie wybrałem się na szczyt samotnie.

widok z Mount Tomanivi 1324mNagle po kolejnym telefonie nastąpił przełom – zwrot na południe i po chwili wpadliśmy na szeroką wyraźną ścieżkę. Jak z bicza strzelił ścieżka pięła się prosto na szczyt – dosłownie prosto, co oznaczało zyskiwanie aż po 100 metrów przewyższenia co 10 minut, w formie prawie pionowej wspinaczki z użyciem czterech kończyn. Gdyby było po deszczu, nie byłoby zbyt wesoło. W końcu przestałem czekać na braci i ich psa, umówiliśmy się, że dogonią mnie na szczycie, skąd już niedługo podziwiałem rozległą panoramę. Doszli i moi kompanii, wyluzowani porobiliśmy zdjęcia, pogadaliśmy, no i zaczęliśmy zjeżdżać w dół. Już bez błądzenia szybko dotarliśmy do pierwszych zabudowań wioski – i tutaj niespodzianka – przewodnicy nie chcieli iść dalej ścieżką, bo jak się okazało, musielibyśmy zapłacić za wstęp (podobno 30 F$, 12 €). Znowu więc przedzieraliśmy się przez jakieś płoty, pola, chaszcze, aby obejść niektóre domostwa. Dalej już do naszej wioski pozostała prosta droga, zapłaciłem więc przewodnikom łącznie 30 F$ (wstępnie umawialiśmy się na 20 F$), a sam pobiegłem do Nadrau, aby jeszcze zobaczyć mszę. Zdążyłem, bo trwała ona kilka godzin, dla rodziny byłem więc wybawieniem i pretekstem, aby w końcu się stamtąd wyrwać.

Colo-I-Suva ForestZ wioski ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu, tym razem czekało nas 5 km pod górę. Niedziela, a jednak był ruch na drodze w obu kierunkach, poza osobówkami nawet transport publiczny! W końcu wskoczyliśmy do jednego z nich na pakę i szybciutko dotarliśmy do naszego pozostawionego przy szpitalu samochodu, a godzinę później byliśmy już nad morzem. Nic ciekawszego nie zatrzymało nas na wybrzeżu na dłużej, więc zaskoczeni już tego samego wieczora byliśmy w stolicy kraju, Suva. Nawet duże miasteczko, trochę pobłądziliśmy, ale w końcu znaleźliśmy niedrogi hotel. Mimo, że przed wyjazdem większość odradzała nam nocne spacery po miastach Fiji, to miejscowi nie widzieli uzasadnienia takiego rozumowania. Wygląda na to, że jest tam bezpiecznie.

W mieście można zobaczyć targ, ten na wyspach jest zawsze kolorowy, tani i ciekawy. Chociaż targi możemy oglądać w każdej innej wiosce. Poza promenadą nie znaleźliśmy w stolicy już nic wartego uwagi. Za to zaledwie kilkanaście kilometrów na północ od centrum miasta znajduje się park narodowy Colo-I-Suva Forest (wstęp 5 F$, 2 €). Jest to dżungla z ścieżkami, lagunami i wodospadami, ale nie brak też działalności człowieka w postaci schodów, barierek i wytyczonych szlaków. Istnieje kilka wariantów przyjemnego spaceru, od krótkich do dłuższych. Ponieważ na Fiji nie ma drapieżników zagrażających życiu człowieka, kąpiel w licznych lagunach jest mile polecana. Miejscowi popisują się przy tym skokami z rozhuśtanej liny.

skoki do wodyJednak mój główny cel na wyspie Viti Levu znajdował się w Pacific Harbour, na tzw. Wybrzeżu Koralowym (Coral Coast). Tutaj miałem zamiar zrobić światowej sławy nurkowanie z rekinami. Zdjęcia zdecydowanie zachęcały - widok grupy nurków siedzących na piaszczystym dnie turkusowej wody wśród krążących sporych rozmiarów rekinów robił wrażenie. Niestety, światowa sława nie jest głuchym sloganem – wszystkie miejsca w obu tam operujących firmach nurkowych były już zarezerwowane. Z małą nadzieją czekałem jeszcze do rana na jakieś odwołane rezerwacje z ostatniej chwili, ale niestety nic takiego nie nastąpiło. Nurkowanie z rekinami nie wypaliło, szkoda:( Koszt takiej atrakcji od 245 F$ (102 €) za jedno i 325 F$ (135 €) za dwa nurkowania, plus opłaty wypożyczenia sprzętu, wstępu do parku itd. około 125 F$ (52 €). Nurkowanie z rekinami organizowane też jest na innych wysepkach, ale z opisów nie wygląda to aż tak atrakcyjnie jak tutaj.

Ostatnią ciekawszą naszym zdaniem atrakcją na trasie powrotnej do Nadi jest park narodowy Sigatoka Sand Dunes. Wstęp do parku wynosi 10 F$ (4 €) - dostaliśmy mapkę wraz z kilkoma wersjami tras, od krótkiej 30 minutowej, do 2-godzinnej. W porównaniu do dżungli, tutaj chodzi się na otwartej przestrzeni, nie ma cienia drzew chroniących przed upałem. Piasek parzył w stopy. Ale park jest nawet przyjemny, wydmy ciekawie układają się i kończą tuż przy oceanie. Na samej plaży ustawione są prowizoryczne szałasy z gałęzi i patyków, dające idealne schronienie przed słońcem i wiatrem.

wyścig krabówStąd pozostała nam już tylko krótka droga powrotna do Nadi (60 km), gdzie oddaliśmy samochód na lotnisku. Samochód był wygodny, ale na pewno nie niezbędny. Mieliśmy dzięki niemu jednak inną przyjemność – zabieraliśmy lokalnych autostopowiczów. To pozwalało na trochę bliższy kontakt i rozmowę. No i oczywiście zatrzymanie się gdzie dusza zapragnie. Było ładnie, ale jeśli teraz z perspektywy czasu porównam te widoki do innych wysp Fiji, to Viti Levu pozostaje w tyle.

Własnym samochodem najłatwiej może i było, ale z pewnością straciliśmy niepowtarzalny klimat podróży publicznym transportem. W każdym razie jeśli zdecydujesz się zwiedzać główną wyspę, zrób to na samym początku podróży, inaczej będziesz porównywał do wcześniejszych wrażeń, a te z innych wysp powinny być dużo mocniejsze.

Archipelag Mamanuca i Yasawa

 

Jeśli chcesz wiedzieć jak wygląda raj, przyjedź tutaj – takie opinie słyszałem od ludzi i muszę przyznać, że wiele nie przestrzelili. Nawet ja, osoba która plażami się Wyspa Nacularaczej nie zachwyca, przyznaję, że jeśli w planie masz relaks, to wulkaniczne wyspy Mamanuca i Yasawa nadają się do tego perfekcyjnie. Nie ma tu żadnej wątpliwości – te wyspy są piękne.

Zdecydowałem się na wersję ekspres, jak to w moim stylu - czyli zobaczyć jak najwięcej w krótkim czasie. Oczywiście chciałem zobaczyć oba archipelagi, bo Mamanuca to w większości raczej małe i płaskie wysepki, niektóre z nich można obejść w ciągu pięciu minut. Natomiast Yasawa jest zupełnie inna, a nieodzowną częścią krajobrazu są wysokie skalne wzniesienia.

Szerszej publiczności wyspy te mogą być już znane z filmu „Błękitna Laguna” (Blue Lagoon, kręcony na Turtle Island na Yasawa) oraz „Poza Światem” (Cast Away, kręcony na Monuriki na Mamanuca).

Punkt widokowy na wyspie NaculaNa wyspy te możemy dostać się z portu w Denarau, skąd odpływa duży motorowy katamaran firmy Awesome Adventures Fiji. W cenie biletu wliczony jest transport w obie strony między portem a twoim hotelem w Nadi. Jest to drogie przedsięwzięcie, ale przeloty hydroplanem są jeszcze droższe. Ostatnią alternatywą pozostaje posiadania własnego jachtu.

Można kupić bilet na jedną wybraną wyspę tam i z powrotem, ale jeżeli zamierzamy spędzić po 1-3 noce na kilku wyspach, zdecydowanie tańszym rozwiązaniem jest karnet czasowy. Najkrótszy jest 5-dniowy, co oznacza 4 noce na dowolnie wybranych wyspach. Ja po głębszej analizie zdecydowałem się na dwie wyspy z Yasawa (Drawaqa i Nacula) oraz na jedną wyspę z Mamanuca (Bounty Island).

Archipelag Yasawa

Punkt widokowy na wyspie DrawaqaMoim jednym z głównych powodów wyjazdu na Fiji było zobaczenie ogromnych płaszczek manta. Idealnym więc wyborem stało się Barefoot Manta Resort na wyspie Drawaqa. Domki, zwane tutaj Bure, znajdują się na piaszczystym półwyspie, gdzie z jednej strony mamy plażę na wschód słońca, 3 minuty spacerku dalej jest plaża w kierunku zachodnim, a pomiędzy nimi mamy jeszcze jedną piękną plażę. Proste przewiewne drewniane domki usytuowane są nad samym oceanem. Plan dnia z aktywnościami rozpisany jest na tablicy, a więc poza leniuchowaniem lub snorkelowaniem w turkusowej wodzie (proponuję wziąć z sobą własny sprzęt do wody), mamy do wyboru opcje profesjonalnego nurkowania (150 F$ (62 €) za jedno, 235 F$ (98 €) za dwa nurkowania), wypożyczenia sprzętu wodnego (kajak, dętka), abseilingu, lekcji medycyny lub wyrobów biżuterii z lokalnych roślin, grę w siatkówkę itp. Poza tym organizowane są spotkania, ceremonie, gry lub zabawy dla wszystkich.

Na wyspie poza wschodami i zachodami słońca, można również wybrać się na 20 minutowy spacer na szczyt pagórka, z którego rozpościera się cudowna panorama.

Barefoot Manta Resort  Barefoot Manta Resort plaża środkowa

Śniadania serwowane są w postaci samoobsługi w głównym budynku na środku półwyspu. Za to obiady i kolacje serwowane są przy kameralnych stolikach rozstawionych na skalnej plaży – atmosfera jest niepowtarzalna - zachód słońca, morska bryza, romantyczne oświetlenie, płonące ognisko, smaczne jedzenie, orzeźwiające drinki.

Manta Rays, czyli płaszczki za którymi możemy pływać w masce i płetwach, to najbardziej znana atrakcja okolicy (dostępna również z kilku sąsiednich resortów). W okresie między majem a październikiem pomiędzy wyspami Drawaqa a Naviti, przypływają płaszczki na okres godowy. Mamy szansę zobaczyć samicę i podążające za nią samce. Niestety gwarancji nie ma, gdyż płaszczki pojawiają się tylko wtedy, kiedy panują odpowiednie warunki morskie. Wygląda na to, że niewiele ponad połowa turystów miała szczęście zobaczenia ich na żywo.

PłaszczkiKiedy płaszczki zjawiają się w pobliżu, na wyspie podnoszony jest alarm, a zainteresowani zjawiają się w okolicach łodzi (35 F$, 15 €). Po zabraniu płetw, maski i rurki, wchodzimy na motorówkę i parę minut płyniemy na konkretne miejsce. Tam trzeba tylko wypatrzeć te niesamowite zwierzęta, po czym możemy pływać wraz z nimi (widok musimy dzielić w tłumie wraz z kilkunastoma innymi turystami). Ja wziąłem ze sobą krótkie płetwy (zdecydowanie polecam długie), a płynąć pod prąd nie było mi sposób dotrzymać tempa płaszczek – po paru minutach wypompowany straciłem je z oczu. Na szczęście po przemieszczeniu łódką zobaczyłem je ponownie – jest to widok niezapomniany. Wyglądają jak kosmiczne statki szybujące w powietrzu w zwolnionym tempie. Ogromne, dostojne, poruszają się z gracją tuż pod powierzchnią turkusowej wody. Rewelacja.

Blue Lagoon ResortDrugą odwiedzoną przez nas wyspą była Nacula. Znajduje się tam kilka resortów, a w części zachodniej dwa – Blue Lagoon Resort i Oarsmans Bay Lodge. Pierwszy jest własnością Nowo Zelandzką, drugi zarządzany przez lokalne wioski. Znajdują się tuż obok siebie, więc idąc plażą nawet ciężko zauważyć granicę pomiędzy resortami. Jakość imprez i aktywności w tej pierwszej jest zdecydowanie wyższa, my jednak zdecydowaliśmy się na lokalne atrakcje. Jednym z powodów był również fakt, iż Oarsmans jest jedynym ośrodkiem na wyspach który oferuje kemping. Można przynieść swój namiot lub wyłożyć się na plaży w namiocie rozbitym przez miejscowych – taką też opcję zamówiłem. Nie dość, że dużo taniej niż w domku, to w dodatku nad samą wodą.

Kiedy dotarliśmy do ośrodka, okazało się, iż jesteśmy jedynymi gośćmi. Mimo to, czuliśmy się tam mile widziani. A że nie chciało się obsłudze rozbijać namiotu, zaoferowali nam domek nad samym oceanem. Piękna długa plaża, cudowna woda, i jeszcze piękniejsza rafa koralowa – wszystko w zasięgu paru kroków od domku! Muszę przyznać, że tutejsza rafa była najładniejsza z wszystkich widzianych na Fiji.

Wyspa Nacula  transport łódką

Stałymi atrakcjami ośrodka są także wycieczki do Blue Lagoon (niedaleka zatoka, nie mylić jednak z resortem Blue Lagoon, który nad zatoką Blue Lagoon nie leży), gdzie kręcony był film pod tą samą nazwą (Błękitna Laguna). Inną popularną wycieczką jest przejazd do jaskiń Sawa-I-Lau, gdzie można popływać łódką wewnątrz skał oświetlonych rozproszonymi promieniami słońca, lub przenurkować do ukrytych ciemnych skalnych komnat. Ceny powyższych zależą od ilości osób, ale należy się liczyć z wydatkiem rzędu 30-50 F$ (12-20 €) od osoby. Rejs przy zachodzie słońca kosztuje 20 F$ (8 €) od osoby, w stałej ofercie jest również darmowa wycieczka do lokalnej wioski. Skorzystaliśmy natomiast z relaksacyjnego masażu na plaży (40 F$, 16 € za godzinę) oraz zobaczyliśmy jak miejscowi organizują wyścigi krabów (darmowe). Oferowanych jest jeszcze kilka innych opcji aktywności, zależne jednak od ilości chętnych i warunków atmosferycznych.

ceremonia kavyPonieważ następnego dnia akurat było święto niepodległości Fiji (10 październik), oglądaliśmy zjazd sporej części mieszkańców wioski z wyśpiewaniem hymnu i wieszaniem flagi narodowej. Niezły folklor. Potem miejscowi urządzili ceremonię przyrządzania i picia kavy, na którą również zostaliśmy zaproszeni. Normalnie w turystycznych resortach ceremonie takie organizowane są dla turystów, tutaj jednak były one przejawem lokalnego świętowania. Kava to cierpki napój przyrządzany z korzenia yaquona, po której drętwieje język, a jeśli napój jest odpowiednio mocny, może nawet otumanić głowę podobnie jak to czyni alkohol. Pierwszą miskę kavy dostał wódz wioski, potem mistrz ceremonii, a następnie gość, czyli w tym przypadku ja. Dopiero potem napić się mogła cała reszta męskiego towarzystwa. Towarzyszącym mi kobietom trunek nie został zaoferowany, zgodnie z etykietą tradycji. Kiedy odeszliśmy, miejscowi dalej bawili się sami przy akompaniamencie muzyki z głośników, jak i własnej granej na gitarach i drewnianych ala cymbałach. A przyznać trzeba, że śpiewają ładnie.

Dodatkową atrakcją wyspy jest jej górzystość. To pozwoliło mi na wspinaczkę i podziwianie widoków z góry. Zarówno naszej wyspy, jak i okolicznych zatok i części archipelagu. Z powodu nadciągniętych chmur, wycieczkę na sąsiednie wzgórza odbyć musiałem dwukrotnie, aby w końcu ustrzelić zdjęcie przy odpowiednim nasłonecznieniu.

 

Na Yasawa rozważałem również wizytę na wyspie Kuata, ale ostatecznie zrezygnowałem z powodów czasowych. Kuata charakteryzuje się organizowaniem nurkowań z rekinami. Nie są one aż tak atrakcyjne jak te w Pacific Harbour ze względu na wielkość rekinów, ale z pewnością jest to atrakcja godna polecenia.

 

Archipelag Mamanuca

Beachcomber Kolejnego dnia popłynęliśmy już na naszą ostatnią wyspę, Bounty. Tutaj jednak w podróży nastąpiła nieoczekiwana sytuacja. Motorówka trzeci dzień z rzędu popsuła się podczas rejsu, więc oprócz kilkugodzinnego opóźnienia (chociaż przynajmniej podczas awarii wysadzono nas na Turtle Island przy zatoce Blue Lagoon, gdzie mogliśmy eksplorować nowe widoki), podczas drogi powrotnej znowu popsuł się jeden z silników. Kiedy więc zawołano nas do przesiadki z dużej motorówki na mała łódeczkę na pełnym morzu, rozpętał się już sztorm w zupełnych ciemnościach. Problem polegał na tym, iż przy tak wysokich falach różnica poziomów między pokładami wahała się momentami nawet do 150cm, a co jakiś czas pokłady oddalały się od siebie tworząc szparę wystarczającą na wpadnięcie w otchłań, po którym prawdopodobnie nastąpiłoby zmiażdżenie ludzkiego ciała masą zderzających się łódek. Widać było, iż załoga nie przeprowadza całej akcji z zachowaniem podstawowych środków ostrożności, a z pośpiechu nie dali nam żądanych wcześniej kamizelek ratunkowych. Udało nam się jednak wejść na pokład, ale nasz maluch wyczuł niebezpieczeństwo i dWyspa Bountyarł się całą drogę, kiedy to potężne fale rzucały małą łupinką. A przemieszczać się na łódeczce nie było jak, gdyż aby nie wypaść, trzeba było kurczowo trzymać się metalowych barierek łódeczki przez całe pół godziny tego horroru. Najgorsze jednak było to, iż załoga aby nadrobić stracony czas nie zatrzymała się przy naszej wyspie, tylko przy backpakersie South Sea Island. To oznaczało, że musieliśmy znowu zmienić łódkę i przez kwadrans płynąć na Bounty – na nasze szczęście tym razem z falą, więc przeprawa nie była już aż tak wstrząsająca.

Na Bounty Island Resort dano nam ciepłe napoje, czekano również z kolacją. Z okazji święta niepodległości, nie byle jaką kolacją – szwedzki stół wprost urywał się pod wazami z wyborem dań. Po najedzeniu się przyszedł czas na ceremonię kava, gdzie tym razem każdy turysta mógł zasmakować tego gorzkiego trunku. A potem punkt kulminacyjny – przedstawienie zorganizowane przez obsługę wyspy. Ogólnie profesjonalne tańce na potrzeby turystów nudzą mnie do szpiku kości – ale te, jako że wykonywane przez amatorów, były przezabawne. Widać, że załoga przyłożyła się do swoich ról, a w dodatku ile im to radości sprawiało.

Wyspa BountyWyspa Bounty jest płaska, cała piaszczysta, malutka. Obeszliśmy ją spacerkiem w 30 minut. Po powrocie poszedłem jeszcze na masaż (60 F$, 25€, żona pilnowała ładnej fidżijskiej masażystki:), pograłem w tenisa stołowego z lokalnymi oraz popijałem słodkie napoje i porzucałem szczęśliwego synka w hotelowym basenie (zbyt duże fale w oceanie).

Po pięciu dniach przyszło nam się pożegnać z rajskimi wyspami i wróciliśmy wieczorem do portu w Denarau, a stąd prosto do Nadi.

Na Mamanuca chciałem być na najmniejszej możliwie płaskiej piaszczystej wysepce. Idealnym kandydatem wydawał się być South Sea Island lub Beachcomber, ale pierwsza wyspa nie ma w ofercie pokoi prywatnych (tylko dormitoria od lat 15), a druga słynie z hucznych imprez, a więc pobyt z dzieckiem był tam niewskazany. Ogólnie rzecz biorąc wyspy te to jedna wielka impreza młodych ludzi, lepiej rozwinięty jest tam również wybór sportów i aktywności wodnych. South Sea Island leży też najbliżej Viti Levu, więc organizowane są tam pół lub całodniowe wycieczki z głównej wyspy, w cenie od 200 F$ (83 €).

Barefoot Manta Resortnoclegi – Ze względu na dziecko, nie mieliśmy opcji korzystania z dormitorium (z jednym wyjątkiem). Podaję jednak różne opcje do zorientowania się w sytuacji.

Nadi – Wailoaloa Beach Resort. Cena 85 F$ (35 €) za 3 osoby dorosłe i niemowlę. Dormitorium kosztuje 22 F$ (9 €). Wliczone śniadanie, odbiór i dowóz na lotnisko, basen, parking, wifi, TV (kilma extra 10 F$, 4 €). Bardzo przyjemnie, spokojnie, miła obsługa, niedrogie i smaczne posiłki wieczorne, podobnie z drinkami przy basenie. Co prawda odległa 1 km od morza, ale szczerze – w Nadi nie ma potrzeby być na plaży. Nasi znajomi polecają pobliski Oasis Palms Hotel, gdzie oficjalne ceny dormitorium wynoszą 38 F$ (16 €) od osoby (również wliczony transport z lotniska, welcome drinks, wifi, śniadanie).

Suva – przyjechaliśmy w nocy, więc poszukiwania były utrudnione. Dopiero czwarty przypadkowo napotkany Townhouse Apartment Hotel miał ceny przystępne – za pokój za trzy osoby dorosłe zapłaciliśmy 90 F$ (37 €).

Pacific Harbour – nurkowanie z rekinami powoduje popularność tego miejsca. Przyzwoite warunki znaleźliśmy w Tsulu Backpackers, a skoro byliśmy jedynymi chętnymi na dormitorium, pozwolono nam skorzystać z tej opcji z dzieckiem. Zapłaciliśmy 30 F$ (12 €) od osoby.

Wyspy Mamanuca i Yassawa.

Barefoot Manta Resort - Dormitorium od 51 F$ (21 €), bure (domek) standardowy 105 F$ (44 €) od osoby przy dwóch osobach (osoba samotna płaci podwójnie), 89 F$ (37 €) od osoby przy trzech osobach, bure luksusowa 172 F$ (71 €) od osoby przy dwóch osobach, 111 F$ (46 €) od osoby przy trzech osobach.
Trzeba wykupić zakwaterowanie wraz z obowiązkowym wyżywieniem, które kosztuje 85 F$ (35 €) za dzień od osoby (śniadanie, obiad, kolacja).

Domek na Barefoot Manta ResortOarsmans Bay Lodge - Kemping 90 F$ (37 €) za namiot do 6 osób jeśli korzystasz z ich namiotu, dormitorium 50 F$ (21 €) od osoby, bure (domek) od 230 F$ do 460 F$ (96 € do 192 €) za domek, zależnie od lokalizacji i ilości osób.
Trzeba wykupić wraz z wyżywieniem, które kosztuje 89 F$ (37 €) za dzień (śniadanie, obiad, kolacja).

Bounty Island - Dormitorium 47 F$ (19 €), bure (domek) standardowa 145 F$ (60 €) do max dwóch osób w bure, lub 175 F$ (73 €) do max dwóch osób plus dwoje dzieci w bure.
Trzeba wykupić wraz z wyżywieniem, które kosztuje 85 F$ (35 €) za dzień (śniadanie, obiad, kolacja).

Wyspa South Sea Island ma tylko opcje dormitorium. Dlatego nie można tam nocować z dziećmi poniżej 15 roku życia (dozwolone są tylko jednodniowe wycieczki), co większości backpackers odpowiada. Beachcomber Island również uważana jest też za wyspę imprezową.

transport – Wynajęcie samochodu jest dosyć drogie. Gdyby nie dziecko, na pewno bym się nie zdecydował. Zapłaciłem 500 F$ (42 €/dzień) za 5 dni wynajmu, dodatkowo paliwo przy objechaniu wyspy dookoła i wypad w środek wyspy (550 km), kosztowało mnie około 80 F$ (33 €), a krzesełko dla dziecka 40 F$ (16 €). Łącznie 620 F$ (258 €).

Dojazd z lotniska – większość resortów ma wliczony transport z/do lotniska (poza godzinami nocnymi). Wersja backpackerska – wyjść przed terminal do głównej drogi, skąd jadą autobusy docelowo do Nadi, wysiąść w okolicy hotelu – cena 1 F$ (0.4 €).

Dojazd na wyspy organizowany jest przez firmę Awesome Adventures Fiji. Można kupić bilety z punktu A do B, aczkolwiek przy większej ilości przejazdów w krótkim czasie bilet czasowy będzie tańszą opcją. Ja zdecydowałem się na najkrótszą wersję, bilet 5 dniowy. Oznacza to że jest on ważny przez pięć dni licząc od dnia pierwszego przejazdu. To pozwoliło mi spędzić 4 noce na 3 wyspach, korzystając z czterech przejazdów:
Port Denarau – Barefoot Manta 8.30 - 11.30 (3 godziny jazdy)
Barefoot Manta – Oarsmans Bay Lodge 11.30 – 13 (1.5 godziny jazdy)
Oarsmans Bay Lodge – Bounty Island 13 – 17 (4 godziny jazdy)
Bounty Island – Denarau 17 - 17.30 (30 minut jazdy)
Godziny i czas przejazdu są oficjalne. W praktyce różnie bywa.

Wyspa NaculaNa stronie Awesome Adventures Fiji można kupić bilety na transport i noclegi, oferowane są również łączone pakiety z noclegami. Wydaje mi się jednak, że łatwiej sobie zarezerwować noclegi osobno z każdym resortem, kontaktując się z nimi przez ich stronę internetową.
Bilet na motorówkę 5 dniowy (4 noclegi) 440 F$ (183 €), 7 dniowy (6 noclegów) 560 F$ (233 €), 10 dniowy (9 noclegów) 735 F$ (306 €) itd. aż do 21 dniowego za 965 F$ (402 €).

W moim przypadku 5 dniowy bilet, pełne wyżywienie i 4 noclegi, przy trzech osobach w jednym domku, kosztowało 1060 F$ na osobę (443 €).

obiad na Oarsmans Bay Lodgejedzenie – Wyspa główna – blisko 50% populacji wyspy stanowią Hindusi, więc kuchnia indyjska jest tu niezmiernie popularna. Nie brakuje również chińskich knajpek. Lokalna kuchnia też jest dostępna, a powyższe dania obiadowe w lichych knajpkach kosztuje rzędu 5-10 F$ (2-4 €). Europejski jedzenie jest tylko w miejscach turystycznych i cena od razu dwoi się lub troi.

Wyspy Yassawa i Mamanuca – obowiązkowe wykupienie pakietu nocleg/wyżywienie/transport. Ostrzegali nas znajomi, że będę głodny stołując się na obowiązkowym wyżywieniu. Miałem z sobą spore zapasy zupek chińskich oraz słodyczy. Praktycznie wszystko wróciło ze mną! Dostawałem dokładki, jedzenie było dobre i w przyzwoitych ilościach.

przelot – Fiji ma sporo połąćczeń lotniczych z Azją Wschodnią, Australią, Nową Zelandią, a nawet z obiema Amerykami.
My zarezerwowaliśmy lot bezpośredni z Sydney, który w obie strony kosztował 617 AUD (389 €), lot trwał około 4.5 godziny.

pogoda – Na Fiji pora sucha wypada w okresie od kwietnia do października. Nie tylko deszczu jest wtedy mało, ale również wilgotność i temperatury są znośne. W czasie tutejszego lata, tutaj od listopada do marca, dodatkowo panuje sezon huraganowy. Mimo wszystko resorty otwarte są cały rok.

Turtle Islandwaluta – dolar fidżyjski

W kantorze/banku zwykle pobiera się prowizję 3 F$ (1.2 €). W banku na lotnisku za wymianę 50 AUD dostałem na rękę 69.2 F$. czyli kurs 1 AUD = 1.44 F$. Natomiast w bankomacie prowizja wynosi 12 F$ (5 €), poza tym bank pobiera opłatę korzystania z bankomatu i tzw. przeliczenia waluty. Po policzeniu wszystkich opłat, za 1 AUD otrzymałem 1.38 F$
Wygląda więc na to, że bardziej opłaca się wymieniać pieniądze gotówką.

wiza – Większość obywateli Unii Europejskiej oraz innych wysoko rozwiniętych krajów wizy nie potrzebuje.

powrót na początek strony